wtorek, 28 marca 2017

Spotkanie po latach, część 2

Vee wciąż unika odpowiedzenia Sam na postawione pytanie. Ostatecznie dochodzi do rozmowy, w której dowiadujemy się, kim mniej więcej jest Johnny. Pojawiają się też przyjaciele dziewczyn, którzy też - częściowo - zdają się być zainteresowani sytuacją.

Chłopcy zaczęli się śmiać, ale stanęli w ciasnej linii tak, że drobna Vee nie była widoczna. Oczywiście w s z y s c y  wiedzieli, że ona tam jest, ale dla Victorii stwarzało to jakieś minimalne poczucie bezpieczeństwa.- Zdaje się, że mamy sobie coś do wyjaśnienia – powiedziała Sam, kiedy tylko znalazła się w odległości kilku kroków.- Nadal nie wiem o co ci chodzi – odkrzyknęła jej Vee zza „barykady”.

- Ok. Więc nie załatwimy sprawy same, tylko Simonowie będą jej świadkami.
Rozległ się przeciągły jęk.
- No dobra. Chodźmy.
- Chwila , chwila – odezwał się Simon B. – macie coś do ukrycia? Wydawało mi się, że jesteśmy przyjaciółmi  i mówimy sobie o wszystkim…
Tu Vee wydała kolejny jęk.
- A moim zdaniem każdy z nas ma jakieś sekrety. Poza tym to nie tak, że coś ukrywam… po prostu nie mówię wam o …. wszystkich ludziach – marudziła. Jednak chłopcy patrzyli na nią w taki sposób, jakby mówili: „Nie Vee, my nie mamy przed wami sekretów!” – Ok. Ok. Może kiedyś wam wszystko opowiem…  napiszę autobiografię czy coś… ale zaraz chemia. Lepiej się pouczyć, a to chyba nie opowieść na pięć minut. Może być jakieś odpytywanie, albo kartkówka – paplała od rzeczy.
- Vee… przestań – przerwał jej Simon dwa – Mamy czerwiec. Już po wystawieniu ocen. Nic w szkole nie robimy. Jesteśmy tu dla zasady. Cały dzień siedzimy w Sali Gimnastycznej z resztą szkoły i gadamy. Caaały dzień. To, że masz chemię, to dlatego, że chcesz mieć lepsze oceny w przyszłym roku.
Victorii nie dane było odpowiedzieć, bo przyszedł pan Blisters.
- Ile was jest? Dwa, cztery, sześć, osiem… Pięknie. Mniej niż w piątek. Idziemy zatem na Salę!
Sala Gimnastyczna została nieco przerobiona na  potrzeby ostatnich dni szkoły. Lekcje nie mogły się odbywać, kiedy była mniej niż połowa klasy, dlatego jedna trzecia Sali została małą oazą dla uczniów, którzy przychodzili do szkoły. Z pokoju nauczycielskiego, pedagoga szkolnego, sekretariatu i biblioteki wyniesiono dywany, fotele i poduszki, a bibliotekarka zgodziła się na wybranie kilkunastu książek, które stały teraz na stolikach i były do dyspozycji uczniów. Reszta Sali była przygotowywana na zakończenie roku szkolnego.
Nasze bohaterki razem z kolegami poszły w sam róg pomieszczenia, tam gdzie przez ostatnie kilka dni. Vee usiadła na zapadniętym granatowym fotelu, zrzucając po drodze torbę i wyciągnęła przed siebie nogi.
- Chyba odpuszczę sobie dzisiaj chemię. Nie chce mi się – mruknęła układając się wygodniej.
- W takim razie – Sam usiadła na żółtym fotelu obok – mamy mnóstwo czasu, żebyś nam wszystko opowiedziała.
- Właśnie - powiedział Simon B. Dwóch pozostałych usiadło w pobliżu na dywanie razem z Mikim i zaczęli grać w karty. dziewczyny nie zwróciły na niego uwagi.
- Dlaczego tak zareagowałaś na Johnny’ego?  - zapytała delikatnie Sam.
- Chwila, chwila – do rozmowy włączył się Simon, zanim Vee zdążyła odpowiedzieć – Kto to jest Johnny?
Tym razem dziewczyny na niego zerknęły. Samantha nie mogła się powstrzymać od kąśliwej uwagi.
- Proszę, proszę  Vee. Tu chyba masz sporo do opowiedzenia.
Victorii zaróżowiły się policzki. Trudno jednak stwierdzić, czy z zażenowania, czy ze wstydu, czy ze złości…
- Nikt. Ktoś zna jakiegoś Johnny’ego?... – przez chwilę nikt nic nie mówił, Vee chyba zauważyła, że jej podejście okazało się nieskuteczne – No dobra… Niby mogę coś tam opowiedzieć, wiecie, rzucić jakimiś wspomnieniami, że łezka w oku się kręci, ale po co? Johnny to mój przyjaciel. Przynajmniej nim był. Ale jakoś straciliśmy kontakt.
- Skąd się znacie? – Simon sprawiał wrażenie… zazdrosnego?
- Z obozu – odpowiedziała jak w transie dziewczyna, kiedy była w takim stacnie można ją było spytać o wszystko i albo odpowiadała bez mrugnięcia okiem, albo w ogóle nie docierało do niej to co się do niej mówiło – Złapaliśmy przypadkiem wspólny język. Po prostu wprost mówiłam mu to co się działo, zadawałam pytania… gadaliśmy o wszystkim nawet jeśli nie mieliśmy wspólnych zainteresowań.
- Skoro mieliście taki dobry kontakt to dlaczego się urwał?
Tu Vee na chwile zamilkła.
- Po obozie wszystko było super… kontakt odżył, kiedy dostał moją kartkę z Włoch. Gadaliśmy wtedy cały dzień pisząc wiadomości. Później… też w zasadzie gadaliśmy. Troszkę mi podupadły oceny, więc więcej się uczyłam, a on jest straszy i też ma więcej nauki – znowu na chwilę urwała – Pamiętacie jak w kinach grali Suicide Squad? Mieliśmy na to razem iść. Czekałam i czekałam…. a on… nie przyszedł – zaśmiała się gorzko – Do tej pory nie wiem dlaczego.
- Co było dalej?
Victoria przetarła oczy, jakby zbierała myśli.
- I tak gadaliśmy. Wciąż był moim… braciszkiem… Były święta, ja chorowałam, a trzeciego stycznia miał urodziny. Fajnie było, bo rozmowa znów odżyła… A na obozie mieliśmy taki zakład. Bo ja mam manię pamiętania o urodzinach innych. No a zwykle inni nie pamiętają o moich. Więc się założyliśmy, o przekonanie, że naprawdę pamiętam o urodzinach znajomych i tak dalej, no a on chciał mi udowodnić, że inni też pamiętają o moich urodzinach. Zrobiliście mi fantastyczne urodziny niespodziankę, później w poniedziałek były moje „kalendarzowe” urodziny, ale on nie napisał. Kiedy odezwał się kilka dni później mu o tym przypomniałam. Nawet nie było mi przykro czy coś… Ale było fajnie jak złożył mi, nawet te spóźnione, życzenia. Pod koniec stycznia się widzieliśmy. Pojechałam na drugi koniec miasta nikomu nic nie mówiąc, żeby się z nim spotkać. Było… prawie tak super jak miało być. Miałam troszkę problemów, bo rodzice nie mogli przeboleć, że nic nikomu nie powiedziałam i pojechałam na własną rękę. Znów przez jakiś czas pisaliśmy, nie pisaliśmy, pisaliśmy, nie pisaliśmy. A późnej potrzebowałam jego wsparcia. Takiego, żebym mogła się mu wyżalić, żebyśmy mogli po prostu się pośmiać… - Vee wyglądała trochę tak, jakby za chwilę miała się popłakać – A on… on powiedział… skłamał w żywe oczy… że ma coś z telefonem i nie może pisać.
- Dlaczego mówisz o nim „braciszek”? Jesteście krewnymi czy znajomymi?
- Jak się poznaliśmy, to od razu złapaliśmy świetny kontakt. No i zażartowałam, że to jakbym miała braciszka. I później jakoś tak wyszło… Podeszłam następnego ddnia
- Kiedy to było?
- Dwudziestego ósmego lutego.
^ to już jest ustawione na publikację…Kawiarnia nad jeziorem była jak zwykle o tej porze niemal pusta. Vee i Sam siedziały przy stoliku 
w głębi na ogromnej kanapie. Przed Sam stał otwarty laptop.
 - Tutaj postaram się to zmienić i podeślę ci wieczorem wersją z poprawkami - Sam pokazywała przyjaciółce dokument dla szkolnego samorządu, który tworzyła.  Victoria pokiwała głową.
 - Dziękuję ci ślicznie. Chodźmy już. Powinnam jechać, bo znów się spóźnię - to była prawda, na ostatnie dwa rodzinne obiady u dziadków Vee przybiegała spóźniona, kiedy podawali deser.
Zapłaciły i wyszły z kawiarni, gdzie czekały samochody. Dziewczyny spojrzały na zegarki.
 - Mimo wszytko mamy jeszcze godzinę - powiedziała Sam - Chodźmy na piechotę, przejdziemy się, pogadamy...
 - Jasne... 
Podziękowały kierowcom i skierowały się w stronę parku, który był najkrótszą drogą do rodzinnej willi Robertsów.  
 - Szkolne mundurki są beznadziejne na taką pogodę. Ale przynajmniej byliśmy dzisiaj zwolnieni - Vee podwinęła rękawy koszuli. 
W parku kręcili się właściciele psów i małe dzieci, którym znudził się plac zabaw. Szły i rozmawiały. O balu końcoworocznym, testach, wspólnym wyjeździe na wakacje i nowych wydaniach książek. W pewnym momencie Sam stanęła.
 - Idziemy w stronę Pomnika Artemidy czy Oranżerii? - zapytała. 
Ale Vee zaniemówiła. 
 - Sam... - szepnęła cichutko - Sam spójrz tam - wskazała altanę pod wierzbą. 
Przez chwilę Samantha nie widziała czego tak wystraszyła się Victoria, po chwili w głębi pergoli dostrzegła grupkę chłopców. Jednego z nich jakby już gdzieś widziała. 
 - Chyba nie rozumiem o co chodzi... - zaczęła mówić, ale przyjaciółka jej przerwała.
 - Po prostu chodźmy. Obok pomnika. 
W tym momencie chłopcy zaczęli wychodzić z altany. 
 - Pospieszmy się - Vee złapała Sam za rękę i pociągnęła za sobą, zeszły z głownej ścieżki i zaczęły iść trawą w stronę pomnika bogini otoczonego klombami róż. 
 - Ej! Dziewczyny! - za nimi rozległy się krzyki - Vee! Vee to ty? 
 - Nie odwracaj się Sam - mruknęła Victoria.
Ale Sam w ty momencie przypomniało się skąd kojarzyła chłopaka. Gwałtownie stanęła i odwróciła się przewracając drobną przyjaciółkę. 
 - Johnny! Cześć, dawno się nie widzieliśmy.
Vee wstała z ziemi i otrzepywała spódnicę, żeby jak najdłużej uniknąć spotkania. 
 - Hej Sam.... Hej Vee.
Dziewczyna zdobyła się na delikatny uśmiech i odwróciła się. 
 - Hej Johnny. Co tam u ciebie?
 - No co tam Vee? - zaśmiał się odpowadajc pytaniem na pytanie.Jednak z jakiegoś powodu Victorii nie było do śmiechu. 
 - Przepraszam cię, ale musimy już iść - złapała Sam za nadgarstek - Jestem spóźniona. 
 - Ooo - wyglądał na zmartwionego - Jasne. Nie zatrzymuję was, chciałem się tylko przywitać. Ale jeśli idziesz do willi to idę w tą samą stronę. Jestem jakby waszym sąsiadem. 
 - W zasadzie to idziemy tylko do Artemidy, jesteśmy tam umówione z przyjaciółmi - położyła nacisk na ostatnie słowo. Kłamała. I cała trójka o tym wiedziała. 
Przez chwilę panowała cisza. Johnny patrzył na Vee jakby oczekiwał na coś odpowiedzi, Vee patrzyła na swoje buty, jakby były najciekawszą rzeczą na świecie, a Sam zerkała co chwilę raz na jedno, raz na drugie. Po chwili ta ostatnia zdecydowała się odezwać.
 - To może my już pójdziemy... Pa Johnny!
 - Hej...
Vee nic nie powiedziała, po prostu poddała się przyjaciółce, która ja ciągnęła. Kiedy zerknęła przez ramię Johnny cały czas stał tam gdzie wcześniej i patrząc w ich stronę bawił się kostką Rubika. 
Kiedy dziewczyny dotarły do pomnika, schowały się za klombem róż i usiadły na ławce. 
 - Vee, o co chodzi? - zapytała zmartwiona Sam. Victoria rzadko traciła panowanie nad sobą  w ten sposób. Zawsze miała coś do powiedzenia, a kiedy się denerwowała po porostu non stop trajkotała. Jednak w tej chwili było inaczej - Vee.... Vee, spójrz na mnie - deliikatnie podniosła jej podbródek - O co chodzi? Przecież to Johnny to jedna z najbliższych ci osób... Dlaczego tak zareagowałaś? 
 - A jak zareagowałam? Przecież tylko powiedziałam prawdę. Nie mam teraz jakoś specjalnie czasu na zawracanie sobie głowy kolejną osobą... Bez urazy, nie chodzi mi o ciebie. 
 - Vee. Po pierwsze, nie zareagowałaś normalnie nawet na "no co tam", po drugie skłamałaś. Z nikim nie jesteśmy umówione, mógłby iść z nami. Po trzecie,  nie odpowiedziałaś mi wciąż na pytanie. Dlaczego? 

Tego dnia Vee nie odpowiedziała na pytanie. Następnego i następnego dnia też nie. Później skończył się weekend i Sam miała ponowną okazję zapytać Vee osobiście. 
Przed szkolną klasą Victoria była jak zwykle jedną z pierwszych uczniów. Niedługo po niej przyszło trzech Simonów. 
 - Hej Vee - powiedzieli po kolei.
 - Hejka przyjaciele. 
W tym momencie przy schodach, po drugiej stronie korytarza pojawiła się Samantha. 
 - Victoria! Victoria! Musimy porozmawiać - krzyknęła kiedy wypatrzyła grupkę. 
 - O nie... błagam schowajcie mnie przed nią. 
^już opublikowane

Chłopcy zaczęli się śmiać, ale stanęli w ciasnej linii tak, że drobna Vee nie była widoczna. Oczywiście w s z y s c y  wiedzieli, że ona tam jest, ale dla Victorii stwarzało to jakieś minimalne poczucie bezpieczeństwa.
- Zdaje się, że mamy sobie coś do wyjaśnienia – powiedziała Sam, kiedy tylko znalazła się w odległości kilku kroków.
- Nadal nie wiem o co ci chodzi – odkrzyknęła jej Vee zza „barykady”.
- Ok. Więc nie załatwimy sprawy same, tylko Simonowie będą jej świadkami.
Rozległ się przeciągły jęk.
- No dobra. Chodźmy.
- Chwila , chwila – odezwał się Simon B. – macie coś do ukrycia? Wydawało mi się, że jesteśmy przyjaciółmi  i mówimy sobie o wszystkim…
Tu Vee wydała kolejny jęk.
- A moim zdaniem każdy z nas ma jakieś sekrety. Poza tym to nie tak, że coś ukrywam… po prostu nie mówię wam o …. wszystkich ludziach – marudziła. Jednak chłopcy patrzyli na nią w taki sposób, jakby mówili: „Nie Vee, my nie mamy przed wami sekretów!” – Ok. Ok. Może kiedyś wam wszystko opowiem…  napiszę autobiografię czy coś… ale zaraz chemia. Lepiej się pouczyć, a to chyba nie opowieść na pięć minut. Może być jakieś odpytywanie, albo kartkówka – paplała od rzeczy.
- Vee… przestań – przerwał jej Simon dwa – Mamy czerwiec. Już po wystawieniu ocen. Nic w szkole nie robimy. Jesteśmy tu dla zasady. Cały dzień siedzimy w Sali Gimnastycznej z resztą szkoły i gadamy. Caaały dzień. To, że masz chemię, to dlatego, że chcesz mieć lepsze oceny w przyszłym roku.
Victorii nie dane było odpowiedzieć, bo przyszedł pan Blisters.
- Ile was jest? Dwa, cztery, sześć, osiem… Pięknie. Mniej niż w piątek. Idziemy zatem na Salę!
Sala Gimnastyczna została nieco przerobiona na  potrzeby ostatnich dni szkoły. Lekcje nie mogły się odbywać, kiedy była mniej niż połowa klasy, dlatego jedna trzecia Sali została małą oazą dla uczniów, którzy przychodzili do szkoły. Z pokoju nauczycielskiego, pedagoga szkolnego, sekretariatu i biblioteki wyniesiono dywany, fotele i poduszki, a bibliotekarka zgodziła się na wybranie kilkunastu książek, które stały teraz na stolikach i były do dyspozycji uczniów. Reszta Sali była przygotowywana na zakończenie roku szkolnego.
Nasze bohaterki razem z kolegami poszły w sam róg pomieszczenia, tam gdzie przez ostatnie kilka dni. Vee usiadła na zapadniętym granatowym fotelu, zrzucając po drodze torbę i wyciągnęła przed siebie nogi.
- Chyba odpuszczę sobie dzisiaj chemię. Nie chce mi się – mruknęła układając się wygodniej.
- W takim razie – Sam usiadła na żółtym fotelu obok – mamy mnóstwo czasu, żebyś nam wszystko opowiedziała.
- Właśnie - powiedział Simon B. Dwóch pozostałych usiadło w pobliżu na dywanie razem z Mikim i zaczęli grać w karty. dziewczyny nie zwróciły na niego uwagi.
- Dlaczego tak zareagowałaś na Johnny’ego?  - zapytała delikatnie Sam.
- Chwila, chwila – do rozmowy włączył się Simon, zanim Vee zdążyła odpowiedzieć – Kto to jest Johnny?
Tym razem dziewczyny na niego zerknęły. Samantha nie mogła się powstrzymać od kąśliwej uwagi.
- Proszę, proszę  Vee. Tu chyba masz sporo do opowiedzenia.
Victorii zaróżowiły się policzki. Trudno jednak stwierdzić, czy z zażenowania, czy ze wstydu, czy ze złości…
- Nikt. Ktoś zna jakiegoś Johnny’ego?... – przez chwilę nikt nic nie mówił, Vee chyba zauważyła, że jej podejście okazało się nieskuteczne – No dobra… Niby mogę coś tam opowiedzieć, wiecie, rzucić jakimiś wspomnieniami, że łezka w oku się kręci, ale po co? Johnny to mój przyjaciel. Przynajmniej nim był. Ale jakoś straciliśmy kontakt.
- Skąd się znacie? – Simon sprawiał wrażenie… zazdrosnego?
- Z obozu – odpowiedziała jak w transie dziewczyna, kiedy była w takim stanie można ją było spytać o wszystko i albo odpowiadała bez mrugnięcia okiem, albo w ogóle nie docierało do niej to co się do niej mówiło – Złapaliśmy przypadkiem wspólny język. Po prostu wprost mówiłam mu to co się działo, zadawałam pytania… gadaliśmy o wszystkim nawet jeśli nie mieliśmy wspólnych zainteresowań.
- Skoro mieliście taki dobry kontakt to dlaczego się urwał?
Tu Vee na chwile zamilkła.
- Po obozie wszystko było super… kontakt odżył, kiedy dostał moją kartkę z Włoch. Gadaliśmy wtedy cały dzień pisząc wiadomości. Później… też w zasadzie gadaliśmy. Troszkę mi podupadły oceny, więc więcej się uczyłam, a on jest straszy i też ma więcej nauki – znowu na chwilę urwała – Pamiętacie jak w kinach grali Suicide Squad? Mieliśmy na to razem iść. Czekałam i czekałam…. a on… nie przyszedł – zaśmiała się gorzko – Do tej pory nie wiem dlaczego.
- Co było dalej?
Victoria przetarła oczy, jakby zbierała myśli.
- I tak gadaliśmy. Wciąż był moim… braciszkiem… Były święta, ja chorowałam, a trzeciego stycznia miał urodziny. Fajnie było, bo rozmowa znów odżyła… A na obozie mieliśmy taki zakład. Bo ja mam manię pamiętania o urodzinach innych. No a zwykle inni nie pamiętają o moich. Więc się założyliśmy, o przekonanie, że naprawdę pamiętam o urodzinach znajomych i tak dalej, no a on chciał mi udowodnić, że inni też pamiętają o moich urodzinach. Zrobiliście mi fantastyczne urodziny niespodziankę, później w poniedziałek były moje „kalendarzowe” urodziny, ale on nie napisał. Kiedy odezwał się kilka dni później mu o tym przypomniałam. Nawet nie było mi przykro czy coś… Ale było fajnie jak złożył mi, nawet te spóźnione, życzenia. Pod koniec stycznia się widzieliśmy. Pojechałam na drugi koniec miasta nikomu nic nie mówiąc, żeby się z nim spotkać. Było… prawie tak super jak miało być. Miałam troszkę problemów, bo rodzice nie mogli przeboleć, że nic nikomu nie powiedziałam i pojechałam na własną rękę. Znów przez jakiś czas pisaliśmy, nie pisaliśmy, pisaliśmy, nie pisaliśmy. A późnej potrzebowałam jego wsparcia. Takiego, żebym mogła się mu wyżalić, żebyśmy mogli po prostu się pośmiać… - Vee wyglądała trochę tak, jakby za chwilę miała się popłakać – A on… on powiedział… skłamał w żywe oczy… że ma coś z telefonem i nie może pisać.
- Dlaczego mówisz o nim „braciszek”? Jesteście krewnymi czy znajomymi?
- Jak się poznaliśmy, to od razu złapaliśmy świetny kontakt. No i zażartowałam, że to jakbym miała braciszka. I później jakoś tak wyszło… Podeszłam następnego dnia przywitałam się "cześć braciszku", a on odpowiedział "cześć siostrzyczko"... No i jakoś tak się zaczęło...
- Kiedy to było? W sensie to kiedy przestaliście gadać?
- Dwudziestego ósmego lutego.
---------------------------------------------------------------------------------
Hejka, 
Jak widzicie, w zawrotnym tempie udało mi się napisać drugą część opowiadania. Mam nadzieje, że przypadło wam do gustu i, że niedługo uda mi się napisać trzecią część. 
Victoria

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz